Opowiem tu pokrótce o mojej przygodzie z ZSE. Wszystko zaczęło się w drugiej połowie roku 2006("choć wszystko jest tak szerokim pojęciem, że nie obęjmuje nawet wszystkiego" - ale to jest temat na odrębną historię). Nic nie wskazywało na to, że będzie wogóle dobrze. Patrzysz po ludziach i nikogo nie znasz, wszyscy jacyś tacy dziwni. Nagle trzeba się zacząć uczyć(nie to co w Gimnazjum). Hmmm... osadzony na minimum 4 lata i to jeszcze bez dziewczyn(nie no akurat miałem szczęście mieć aż 2 sztuki w klasie!!). Przez pierwsze 2 lata rzeczywiście lajtowo nie było. Zmorą dla mnie była Biologia i Chemia. Ale w końcu nadeszło wybawienie 3 rok, od którego było już tylko lepiej pod każdym względem(no może poza j.polskim, ale to też temat na odrębną historię, której lepiej nie opowiadać :P). Muszę przyznać, że pozytywnie zaskoczyła mnie też kadra nauczycielska, no może z małym wyjątkiem. Generalnie do matury zostaliśmy przygotowani dobrze, a ZSE będę wspominał pozytywnie.